Jesteśmy amatorami, ale brzydzimy się amatorszczyzną
Co łączy nauczyciela i aktora? Czy „przeciętniak” może zostać gwiazdą? Jak w sposób interesujący przedstawić nieciekawą lekturę szkolną ? Na te i inne pytania odpowiada Ewa Kłusek - nauczycielka języka polskiego w Publicznym Gimnazjum im. Św. Kingi w Wojniczu, miłośniczka teatru, która swoją pasją zaraża kolejne roczniki wojnickich gimnazjalistów.
Nauczycielka czy reżyser ?
Reżyser? Absolutnie – nie! Mam w sobie zbyt dużo pokory, by określać siebie tym mianem. Uczę języka polskiego i prowadzę dwie grupy teatralne ( gimnazjalną – „S(Z)TUKnięci” oraz GOK – owską – „Fantastycznie” ) i - gdyby obie te działalności połączyć - nazwałabym siebie animatorem rozwoju młodego człowieka. To na pewno jest jakiś rodzaj reżyserii, bo reżyserowanie polega przecież na dawaniu wskazówek, prowadzeniu, pomaganiu w odnalezieniu własnej ścieżki wyrażania siebie, wyzwalaniu potencjału. Nie może być ono jednak nachalne, ale dyskretne, prawie niewidoczne. Rzecz w tym, by uczeń, wychowanek, młody aktor miał poczucie, że jest partnerem dorosłego. W pracy z grupą teatralną zawsze pamiętam o swoim amatorstwie, nie kreuję się na skończoną znawczynię sztuki, często przyznaję do swojej niewiedzy i razem szukamy najlepszego rozwiązania danej sceny. Wymądrzanie się naraziłoby mnie na śmieszność i brak autentyzmu, co uniemożliwiłoby naszą współpracę.
Kiedy zaczęła się Pani interesować sztuką teatralną? Jak narodziła się ta pasja? Pośród lektur, w wolnej wyobraźni czy może na widowni?
Zdecydowanie na widowni. Pierwszy raz byłam w teatrze jako uczennica klasy pierwszej szkoły podstawowej w Łoponiu. Moja ówczesna wychowawczyni, nieżyjąca już pani Helena Gawrońska zawiozła nas do tarnowskiego teatru ( dla małej dziewczynki z małej mieściny nie był to po prostu wyjazd, ale prawdziwa wyprawa ) na sztukę, której ani tytułu, ani treści nie pamiętam. W świadomości utkwiła mi jedna scena z oglądanego przedstawienia – na środku stała ogromna, malowana skrzynia czy kufer. Wepchnięto do niej, z następnie zamknięto jakiegoś człowieka. Właśnie ona zawładnęła całkowicie moją wyobraźnią; uwierzyłam, że stało się to naprawdę, że ktoś się w niej udusił. Do dzisiaj pamiętam dźwięk klucza zamykającego ów kufer.
Muszę się Pani przyznać, Pani Olu, że do dzisiaj teatr tak na mnie działa – siedząc na widowni, wierzę w istnienie stwarzanego przez realizatorów spektaklu świata. To ogromny fenomen teatru – oszukiwanie i okłamywanie, by pokazać prawdę.
Wracając do Pani pytania – ta pierwsza wizyta w teatrze sprawiła, że w czasach licealnych ganiałam do niego nawet kilka razy w tygodniu. Jak większość nastolatek prowadziłam pamiętnik, wklejałam do niego wszystkie bilety z przedstawień, krótkie recenzje, czasem programy teatralne. Potem były studia w Krakowie i zachwyt wielością teatrów, jego form, sztuk. Jednego dnia oglądało się „Płatonowa” w Teatrze Starym, następnego „Wariata i zakonnicę” w Teatrze Stu. Wiem, że zabrzmi to niepedagogicznie, ale - jeżeli zdarzało mi się zwagarować z jakiś zajęć - to spędzałam je właśnie w teatrze. ( )
Prowadzi Pani zajęcia z grupą teatralną „Fantastycznie” w chwili obecnej działającą przy GOK Wojnicz, ale początki stanowił teatrzyk szkolny. Co skłoniło Panią do podjęcia się opieki właśnie nad teatrem szkolnym?
Tradycyjnie już przyjęło się, że polonista zajmuje się w szkole przygotowaniem akademii, uroczystości, jasełek czy przedstawień. Proszę mi jednak wierzyć, że nie zajęłam się szkolnym teatrem tylko z powodu takich oczekiwań ze strony moich przełożonych. Zważywszy na moją wcześniejszą wypowiedź, nie wyobrażałam sobie, by mogło być inaczej, chociaż od akademii i tak zwanych apeli stroniłam. Jeżeli już musiałam podjąć się ich zorganizowania, to szukałam dla nich nowej, ciekawej formy. Ba, ja nawet szkolne dyskoteki próbowałam teatralizować ( ). Na pewno niektórzy moi byli uczniowie z Łoponia pamiętają słynną „Zieloną Dyskotekę” poprzedzoną widowiskiem złożonym z tekstów o wiośnie i obowiązującymi na niej strojami, a raczej kostiumami w kolorze zielonym. Wszystko robiliśmy sami – bilety, programy, nawet jakiś poczęstunek ( o ile dobrze pamiętam, częstowaliśmy przybyłych na dyskotekę kanapkami ze szczypiorkiem i zieloną sałatą ).
Zajęłam się więc szkolnym teatrem z chęci zmieniania rzeczywistości oraz dzielenia się swoją pasją. Pragnęłam, by moi podopieczni umieli na znane im rzeczy i zjawiska spojrzeć inaczej. Teatr z uwagi na wielokierunkowość oddziaływań świetnie się do tego nadaje. Przede wszystkim rozwija kreatywność, twórczą ekspresję.
Wśród osób grających w szkolnych przedstawieniach są ludzie bardzo utalentowani. Na pewno jest Pani z nich dumna. Uważa Pani, że aktorstwo ma się już „we krwi”, czy też można się tego w jakiś sposób nauczy
Każdy z nas doświadcza wielu emocjonalnych stanów – bywa smutny, radosny, zagniewany, zły, serdeczny, podekscytowany czy wyciszony. Aktor dla mnie to osoba potrafiąca wykorzystać ich potencjał, przekształcić je w aktywną energię. Wiąże się to z bardzo mozolną pracą, nieustannym treningiem mającym na celu w sposób wciąż świeży i niekonwencjonalny opowiadać o drugim człowieku. Aktorstwo więc ma się w jakimś stopniu we krwi, ale bez solidnej pracy nad prawidłowym korzystaniem z możliwości własnego organizmu nie jest ono możliwe. Poza tym aktor to człowiek pełen jakiś niepoddających się zdefiniowaniu wewnętrznych wibracji, twórczego niepokoju. Wie, że jego profesja to nie popisywanie się przed publicznością, wygłupianie, ale ciągła podróż w głąb siebie.
Jak wygląda przygotowanie do wystawienia danego spektaklu . Sięgacie po trudny repertuar, jak np. nie tak dawno wystawiana „Łysa śpiewaczka” Eugene Ionesco. Czy nie ma obawy o odbiór spektaklu przez widzów ?
Sięgamy po repertuar trudny i ambitny z szacunku do siebie, a przede wszystkim naszych widzów. Zarówno my jak i oni na pewno dość mają programów telewizyjnych niewymagających żadnego intelektualnego zaangażowania. Ich odbiór polega wyłącznie na gapieniu się w ekran. Nazajutrz po premierze „Łysej śpiewaczki” jedna z moich uczennic podzieliła się ze mną następującą uwagą: „Wie Pani, ja nie wszystko z tej sztuki zrozumiałam, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało, by się nią zachwycić. Prawie całą noc nie spałam, zastanawiając się, czego ona dotyczyła”. Jej słowa potwierdziły, że zmierzamy w dobrym kierunku. Taki widz jak zacytowana wyżej Karolina daje nadzieję na zatrzymanie się procesu, który nazwać można atrofią dobrego smaku. Przygotowanie spektaklu zaczynamy od wyboru sztuki – czasem to ja proponuję dany tekst, czasami moi podopieczni ( tak było ze wspomnianym wyżej dramatem Eugene Ionesco ). Kiedy już decyzja zapadnie, przechodzimy do jego głośnego przeczytania. Bardzo cenię sobie ten etap, bo uruchamia wyobraźnię, wywołuje skojarzenia, zmusza do szukania sposobów interpretacji danego utworu. Zapisuję je wszystkie, nawet te najgłupsze ( ) w specjalnie do tego przeznaczonym zeszycie ( towarzyszy mi aż do premiery ). Później oczywiście dokonujemy przydziału ról, biorąc pod uwagę nasze predyspozycje, warunki zewnętrzne, czasem obycie sceniczne. Każdy aktor sam wymyśla swoją postać – to jak się porusza, jak mówi, gestykuluje. Kiedy ma wątpliwości, cały zespół służy mu radą, podpowiada. Wydaje się, że najmniej pracy mają ci, którzy nie muszą opanować na pamięć dużej partii tekstu, ale zawsze podkreślam, że „niemówienie” to prawdziwe wyzwanie dla aktora. Musi przecież zaistnieć za pośrednictwem gestu, ruchu, działania, a to wcale nie jest łatwe. Potem są próby, próby i jeszcze raz próby – nie na wszystkich spotyka się cały zespół, bywa, że ćwiczymy daną scenę, akt. W fazie prób rozmawiamy oczywiście o kostiumach, rekwizytach, planujemy scenografię – nie może ona przecież ograniczać ruchu scenicznego aktorów. Często na próbach pojawia się pani Małgosia Cichoń – fantastyczny scenograf „Fantastycznych”. Bez jej pomysłów nasze spektakle na pewno wiele by straciły.
Grupa Teatralna „Fantastycznie” odnosi sukcesy. Jest Pani szczególnie dumna z któregoś osiągnięcia? Jeśli tak, to dlaczego?
Dla niektórych sukces to udział i nagrody bądź wyróżnienia zdobyte na różnych przeglądach, konkursach. Z grupą „Fantastycznie” nigdy w żadnym teatralnym współzawodnictwie nie uczestniczyliśmy. Powód - nie potrafiłabym chyba przygotować jakiegoś spektaklu „pod przegląd”. Najczęściej muszą to być formy krótkie, a skrócenie „Łysej śpiewaczki” czy „Iwony, księżniczki Burgunda” wydaje mi się niedorzecznością. Do tego warunki, podczas których odbywa się konkursowe przedstawieni, często nie są tożsame z naszymi, wojnickimi. Mamy przy GOK – u, w sali kina wspaniała akustykę, teatralny klimat, o określonych wymiarach scenę, garderobę. Przedstawienie to muzyka, światło, scenografia, ruch – nie wyobrażam sobie wejścia na „teren nieoswojony” bez prób, mając najwyżej kilkanaście minut na założenie kostiumów, zainstalowanie scenografii ( często niepełnej ). Dlatego nie funduję ani sobie, ani moim aktorom niepotrzebnego stresu, być może poczucia niesmaku, że nie mieliśmy możliwości zaprezentowania swoich możliwości w sposób pełny.
Brak dyplomów czy nagród nie oznacza jednak braku powodów do dumy, a są nią moi młodzi aktorzy – obecni i byli. Wszyscy bardzo cieszymy się z sukcesu Irka Mosio, który kilka dni temu został studentem PWST w Krakowie. Chociaż zdaję sobie sprawę z faktu, że zawdzięcza to głównie swojemu talentowi i determinacji, miła jest świadomość, że mogłam uczestniczyć w procesie wyboru przez niego takiego a nie innego sposobu na życie. Jedna z byłych aktorek grupy „Fantastycznie” studiuje teatrologię, inna dostała się na filmoznawstwo, ktoś wygrywa konkurs recytatorski, ale proszę mi wierzyć - największą radość stanowi obserwacja zmian, jakie zachodzą w moich podopiecznych podczas pracy nad danym spektaklem. Uwalniają swoje emocje, eliminują zbędne napięcia ograniczające możliwości ich ruchu czy zachowań, coraz swobodniej czują się na scenie, stają się pewni siebie. Granie sprawia im wielką frajdę, a ja mam udział w tej radości.
Prowadzenie teatru i reżyserowanie przedstawień to niesamowite wyzwanie. Odczuwa Pani tremę przed występami? Zastanawia się Pani, czy wszystko pójdzie zgodnie z planem?
Wiem, że zabrzmi to mało prawdopodobnie, ale przed premierą czy kolejnymi spektaklami nie odczuwam żadnego negatywnego napięcia. Wprost przeciwnie – nie mogę doczekać się momentu odsłonięcia kurtyny. Na zmęczenie, stres jest czas wcześniej, podczas prób czy pracy nad spektaklem w domu ( dotyczy to zarówno aktorów jak i mnie - trzeba przecież uczyć się tekstów, przygotować kostium, dobrać muzykę, zaplanować oświetlenie scen, pracować nas postacią ). Jesteśmy amatorami, ale brzydzimy się amatorszczyzną. Nie wyobrażam sobie, byśmy mogli podjąć decyzję o dacie premiery, nie będąc do niej należycie przygotowani. Mamy w zwyczaju dopinanie wszystkiego na ostatni guzik. Teatr to nie tylko aktor – dopiero w zetknięciu z publicznością wystawiany utwór staje się pełnym spektaklem. Stąd oczekiwanie na odsłonięcie kurtyny, pierwsze światła, reakcje widowni.
Wszyscy kojarzą Panią jako osobę zawsze uśmiechniętą, pełną entuzjazmu. Skąd Pani bierze tyle energii?
Nie do końca postrzegam siebie tak, jak to Pani określiła. Bywam – jak każdy – zmęczona, zdegustowana, wyczerpana, ale bez działań, zwłaszcza tych, nazwijmy je szumnie artystycznych ( ), zbyt długo nie potrafiłabym egzystować. Wciąż coś wymyślam, planuję, zamierzam, chociaż organizm zaczyna się buntować. Najszybciej regeneruję się, jeżdżąc na rowerze, kosząc trawę czy pieląc chwasty w ogródku. Nie tak dawno od zaprzyjaźnionej farmaceutki dowiedziałam się, że znajdujące się w glebie bakterie Mycobacterium vaccae pobudzają wydzielanie serotoniny, hormonu szczęścia. Absolutnie w to wierzę i polecam ( jazdę na rowerze też! ). Poza tym staram się otaczać ludźmi serdecznymi, pełnymi pasji, kochającymi ludzi i życie. Unikam jak ognia malkontentów i osób zawistnych, pozbawionych dystansu do siebie, czerpiących przyjemność z dokuczania innym, szukania przysłowiowej dziury w całym.
Przychodząc na kolejną próbę, zamykam drzwi kina, wchodzę na wyciemnioną salę i … zapominam o wszystkich problemach, a jeżeli nawet coś mnie nurtuje czy martwi, trwa to najwyżej kilka minut, bo moi „ Fantastyczni” mi na to nie pozwalają. To są też moje Mycobacterium mirus ( fantastyczne, niezwykłe ), które serdecznie pozdrawiam.
Jakie plany na przyszłość ?
„Iwonę, księżniczkę Burgunda” Gombrowicza wystawiliśmy tylko raz; mam nadzieją, że uda nam się wczesną jesienią pokazać ją ponownie. Myślę też nad nową sztuką, ale na nic konkretnego się nie zdecydowałam. Zresztą w naszej grupie panuje demokracja i nie każdy mój pomysł spotyka się z jej entuzjazmem czy chociażby akceptacją. Tak dobrze nie ma ( ). Ciągnie mnie w kierunku klasyki – Mickiewicza, Fredry, Moliera, ale mam też duży sceniczny apetyt na zmierzenie się z poezją Leśmiana. Zobaczymy. Musimy też nieustannie szkolić swój warsztat, poznawać najróżniejsze formy przekazu scenicznego, oglądać, a właściwie podglądać, jak inni „robią teatr”. Daleka jestem od tradycyjnej pracy nad tekstem – skopiowania go i rozdania aktorom. Istotę teatru i młodości ( ! ) stanowi energia, ruch i spontaniczne działanie.
Leśmian, a może Fredro, Molier, Mickiewicz….. wierzę, że każda z tych sztuk w Pani reżyserii , przy udziale młodzieży, która równie mocno pokochała teatr okaże się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Aleksandra Romańska
« poprzednia | następna » |
---|